wtorek, 24 marca 2015

25

Chory naród, chorzy obywatele.
A nawet, jeśli nie obywatele, to też chorzy. Byli, są, będą.

Aura na zewnątrz już coraz bardziej przypomina wiosenną. Co jakiś czas jeszcze jej się przypomni, że co za dużo to nie zdrowo; wypalającemu oczy słońcu towarzyszy iście zimowa temperatura. Ale, bądź co bądź, już bliżej ciepła, niż dalej. Nie wiem jednak, co innego, niż masowe przeziębianie społeczeństwa, mają na celu osoby odpowiedzialne za kontrolowanie klimatyzacji w warszawskiej komunikacji miejskiej. 

Wsiadam z dość chłodnego, ale nie lodowatego "zewnątrz" do nagrzanej jak piekło puszki, przez okna której atakują mnie promienie słońca. Ja i niewiadoma ilość współpasażerów, smażymy się w wątpliwej czystości piekarniku. Część w sosie, lśnią od glazury, ociekają. Część na chrupko - szeleszczą rozpinanymi płaszczami. Prodiż z ludźmi mknie roziskrzonym Mokotowem, przeprawia nas w wietrzne Śródmieście - ku przeznaczeniu i przeziębieniu. Włosy tańczą w brudnych podmuchach, schnie lodowato pot. Chrupią zasuwane płaszcze. Spokojnie, zaraz przesiadka.

Od miesiąca nie mogę sobie poradzić z przeziębieniem i grypą. Chyba zaczęłam szukać winnych.


24

Poza tym, że jestem beznadziejnym artystą i żenującym blogerem, jestem też podobnej klasy modelką. 15. marca 2015 odbyła się sesja z udziałem moim i S. Fotografowała Alensandra Burska.



Kilka wybranych zdjęć można obejrzeć na blogu w zakładce Wybryk i przyjaciele -> tutaj <- lub na stronie Aleksandra Burska - photography & visual arts.




sobota, 21 marca 2015

23

Siedzę na łóżku i patrzę na biurko. Najebał na nim niemiłosiernie – elektronika, kartony, ubrania, narzędzia; w różnych proporcjach i przypadkowym rozmieszczeniu.  Czekam, aż komputer ożyje. Photoshop skutecznie to utrudnia, próbuje zatrzymać moje narzędzie pracy (i straty czasu) w irytującej śpiączce. W tle Rage Against The Machine. Moja rage wobec mojej machine niepokojąco rośnie. Już nic nie zrobię produktywnego, bo jestem wkurwiona na zmulony soft, a na myśl o tym, że teraz znowu coś ma się uruchomić albo aktualizować, robi mi się niedobrze i mam ochotę okropnie zawyć. Dodatkowy 1GB RAMu załatwiłby sprawę, od półtora roku nie mogę go kupić. Jakoś, w walce o miejsce na liście priorytetów wydatkowych, zwyciężają chleb i czynsz.

Patrzę na to biurko z bezpiecznej odległości. Niepotrzebnie zapaliłam światło, teraz to widzę i mnie drażni. Elektronika, lutownica, jakieś nieokreślone formy z nieokreślonych materiałów. Może wybuchnie, jeśli podejdę? Strzeli kwasem, gdy podejdę; a ja tę bluzkę jednak lubię.  Lepiej nie ryzykować. Jak wróci, westchnę kilka razy, podejmę około trzech prób bardziej lub mnie konstruktywnych, aby to posprzątał i ubiorę coś mniej lubianego za dwa dni, kiedy to, po prostu, posprzątam sama. To tak, na wypadek kwasu i wybuchów.

Sobota wieczór, dwudziesta trzecia trzynaście. Próbuję nauczyć się pisać. Sztuka nie tyle zapomniana, co skutecznie wyparta w procesie edukacji szkolnej. Na studiach do pisania nas zmuszali, zachęcali do myślenia, a potem tych bardziej myślących ukarali pracą licencjacką. Okazało się, że przy licencjacie myśleć i pisać już nie można było, trzeba było cytować za setką autorów , takich najlepiej z zeszłego stulecia; udowadniać, że ktoś już na to wpadł, więc tak jest. Wpadł na to tak ze trzydzieści razy na różnych szerokościach geograficznych. Chuj, że jeden o drugim pojęcia nie mając. Cytuj, przypisuj. Zawsze kojarzyło mi się to z udowadnianiem przed jakimś Wielkim Bratem, co za dobre wynagradza, a za złe i tak dalej; że kanapka jest z pomidorem nie dlatego, że kucharz tego pomidora umył, pokroił i położył, ale dlatego, że w czasach francuskiej rewolucji ulice kolor miały skórki tegoż, co jeden z drugim myślicielem opisali w tymże a tamtymże traktacie; chleb wypiekany jest w piecu, a w czasie wojny w piecach palono ludzi, co opisał taki a taki tu i tam, a teraz mamy dwudziesty pierwszy wiek, co wynika nie z, kurwa, kalendarza, ale z poezji dziewiętnastowiecznej przecież.

Z całym szacunkiem, pierdolę humanistykę.
Alma Mater z tej okazji zaczęła (oficjalnie) pierdolić mnie. Nareszcie się rozumiemy.