wtorek, 24 marca 2015

25

Chory naród, chorzy obywatele.
A nawet, jeśli nie obywatele, to też chorzy. Byli, są, będą.

Aura na zewnątrz już coraz bardziej przypomina wiosenną. Co jakiś czas jeszcze jej się przypomni, że co za dużo to nie zdrowo; wypalającemu oczy słońcu towarzyszy iście zimowa temperatura. Ale, bądź co bądź, już bliżej ciepła, niż dalej. Nie wiem jednak, co innego, niż masowe przeziębianie społeczeństwa, mają na celu osoby odpowiedzialne za kontrolowanie klimatyzacji w warszawskiej komunikacji miejskiej. 

Wsiadam z dość chłodnego, ale nie lodowatego "zewnątrz" do nagrzanej jak piekło puszki, przez okna której atakują mnie promienie słońca. Ja i niewiadoma ilość współpasażerów, smażymy się w wątpliwej czystości piekarniku. Część w sosie, lśnią od glazury, ociekają. Część na chrupko - szeleszczą rozpinanymi płaszczami. Prodiż z ludźmi mknie roziskrzonym Mokotowem, przeprawia nas w wietrzne Śródmieście - ku przeznaczeniu i przeziębieniu. Włosy tańczą w brudnych podmuchach, schnie lodowato pot. Chrupią zasuwane płaszcze. Spokojnie, zaraz przesiadka.

Od miesiąca nie mogę sobie poradzić z przeziębieniem i grypą. Chyba zaczęłam szukać winnych.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz