poniedziałek, 5 października 2015

30 Wymyśliłam sobie kolejne studia, WSKS #1

Wiecie, co jest przykre? To mój trzeci dzień zajęć, a śniadanie jem w towarzystwie ulicznego szumu i internetu miejskiego. Wielka państwowa uczelnia przypomina mi korporację, w której wyścig szczurów i system pożarły dawno staroświecką kolezenstkość, czy zwykłą przyjemność w poznawaniu ludzi.

Kampus przypomina rewię mody, wobec której jedyna refleksja, która mnie nawiedza, brzmi: chyba jestem za stara na epatowanie pozowaną (lub faktyczną) zamożnością i przynależnością subkulturową. Akademia Teatralna nauczyła mnie, że - w dresie czy w piżamie (przepraszam, profesor Werner zajęcia miał w soboty rano; siła wyższa) - po prostu miło Cię widzieć. Tu w zasadzie nikt nikogo nie widzi, a co dopiero dysputy o miłości.

System organizowania studiów nie uwzględnił integracji. Niektórzy studenci, to dwóch, tomczterech kierunków, jawnie przyznają się do niechęci względem poznania kolegów. Przyjść na wykład, uciec na kolejny. Miedzy cieniami. Kto dziś ma czas na gry w towarzyskość, jesteś moim wrogiem na rynku pracy - to parafraza odczuć zapytanych przeze mnie osób. Pytanie brzmiało "Boże, to już tak będzie codziennie?". Podobno będzie. Z przerażeniem i nostalgią myślę o samopomocy studenckiej, o rozmowach przy pierogach i zupie, o wzajemnym referowaniu esejów, o kopniakach na szczęście przed gabinetem prof. Kubikowskiego w Teatrze Narodowym. Akademickość zrównała się z korporacją - często preferowaną destynacją studentów.

Krakowskim Przedmieściem, dziś wyjakotkowo słonecznym , wloką się autobusy. Wypływają kołtuny ludzi, którzy rozbiegają się jak mrówki z ciasta po gardzieli kampusów uniwersytetu i akademii (ASP). Ma torbami, smartfonami, grymasami. A słychać tylko ulicę.

Ale nic to, w końcu jestem staroświecka...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz